Niejednokrotnie w zamówieniach publicznych trafiają się sytuacje, w których umowy zawarte w tym reżimie zawierają zapisy o możliwości na przykład wypowiedzenia umowy przez strony bez żadnej przyczyny. Sytuacje takie zawsze mnie zastanawiają. Z jednej strony, z formalnego punktu widzenia, nie widać żadnych regulacji, wyraźnie stających przeciwko takiemu postępowaniu. Z drugiej – człowiek ma uczucie, że coś jest nie tak.
Ma uczucie, że coś jest nie tak z powodu samej idei zamówień publicznych. W ostatnich tekstach na tej stronie znalazły się tematy unieważnienia postępowania, czy obowiązku zawarcia umowy przez strony tegoż postępowania. Reżim zamówień publicznych w dużym stopniu nakierowany jest na nałożenie na strony postępowania obowiązku zawarcia umowy, a wyjątki od tego obowiązku – gdy zaistnieją przesłanki do tej umowy zawarcia – są nieliczne i ściśle sprecyzowane. Ale na zawarciu umowy zamówienie się nie kończy. Na cóż ten reżim, zmuszający strony do jej zawarcia, skoro zaraz potem któraś z nich może bezkarnie od zobowiązania umownego się wymigać?
Gdy popatrzymy na problem od strony możliwości wypowiedzenia umowy przez wykonawcę – jest to dla niego sytuacja idealna. Zamówienie przestaje mu się podobać, Zamawiający jest bardziej „upierdliwy”, niż to na etapie postępowania przewidywał – cóż, odpuszcza sobie resztę i zostawia Zamawiającego na lodzie. Gdy spojrzymy na to od strony możliwości wypowiedzenia umowy przez zamawiającego – może być jeszcze gorzej: co prawda przetargu nie wygrała „upatrzona oferta”, co prawda nie podpisać umowy się nie da, ale po podpisaniu umowy można bez problemu z niej zrezygnować – mimo, że wykonawca wygrał przetarg, spełnił wszystkie warunki i jest chętny i gotowy do współpracy.
Wydaje mi się zatem, że dopuszczenie do sytuacji, w których umowę rozwiązuje się bez żadnego powodu, wiele wspólnego z ideą zamówień publicznych nie ma. Co innego, jeśli weźmiemy pod uwagę przesłanki wypowiedzenia umowy czy odstąpienia od umowy opisane w tejże umowie i związane z jakimiś wydarzeniami czy ich brakiem, które mają jakieś uzasadnienie. Ba, zleceniobiorca, zgodnie z art. 746 kc. nie może nawet z góry zrzec się prawa wypowiedzenia zlecenia z ważnych przyczyn (warto jednak zastrzegać, że nie może wypowiedzieć umowy bez takiej ważnej przyczyny). Ustawodawca co prawda odsyła do kodeksu cywilnego (art. 14 Pzp) tylko w sprawach w ustawie Pzp nieuregulowanych, a art. 145 Pzp odstąpienia od umowy dotyczy, wprowadza jednak po prostu tylko dodatkową wynikającą z przepisów prawa przesłankę do takiego odstąpienia, a nie wyklucza stosowania tych kodeksowych.
Podobny charakter ma sytuacja, w której zamawiający zamawia tonę papieru, ale w umowie zastrzega sobie, że wcale tony nie musi kupić. Ba, nie zastrzega nawet minimalnej ilości, jakiej kupienie gwarantuje. Bo przecież ustawa Pzp mówi o tym, że nie można zwiększać zakresu przedmiotu umowy, ale o zmniejszaniu mowy w ogóle nie ma, więc hulaj dusza! W tej sytuacji wycenianie oferty wykonawcy to jak wróżenie z fusów. Oczywiście, można zrozumieć taką sytuację w umowach o świadczenia powtarzające się okresowo, gdzie zużycie następuje na bieżąco, a nie ma możliwości magazynowania przedmiotu zamówienia – np. w przypadku zakupu paliwa czy łatania dziur w drogach. Naturalna jest te tam, gdzie mamy świadczenia ciągłe – np. umowę o rachunek bankowy czy usługi telefoniczne, gdzie decydujący jest czas trwania umowy, a nie ilość rozmów telefonicznych czy przelewów. Ale w innych wypadkach zamawiający winien zadeklarować co najmniej minimalny zakres, do którego udzielenia się zobowiązuje. Nie potrafi? Cóż, są w ustawie takie wynalazki jak dynamiczny system zakupów czy umowa ramowa, wręcz stworzone w takim celu.
* * *
Autor: Grzegorz Bednarczyk
Tekst pierwotnie opublikowano na stronie autora: "W szponach zamówień".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz